Trawa jest w pełni zielona – czas ją kosić
Kolorowe stroje Anny mówią same za siebie, choć niby nie powinniśmy nikogo oceniać po stroju – ale nie da się nie zauważyć rozpromienionej uśmiechem twarzy i barw jej stroju. Radość życia kolorem też się objawia. No i słowem, bo Anna pisze wiersze. Wiersze, które powstają z miłości do życia w niewielkiej wsi pod Płockiem – w Liszynie, w gminie Słupno, w której urodziła się i do tej pory mieszka Anna Włochowska.
Barwna postać, to poza
tym, chyba najlepsze określenie dla Anny - matka piątki dorosłych
już synów, animatorka społeczna i kulturalna, autorka dwóch
tomików wierszy, wciąż działa, wciąż się uśmiecha i z
inicjatywą we wsi działa. Ale nie zawsze tak było, bo myli się,
kto mówi, że społecznikiem człowiek się rodzi. W przypadku Anny
to był proces długotrwały.
W
zasadzie wszystko zaczęło się późno, bo po 50. roku życia. Do
tego czasu Annę pochłaniały sprawy doczesne - wychowywanie
piątki synów, to nie lada wyzwanie, ale we wszystkim wspomagała ją
zawsze matka i to właśnie z miłości do niej - tak jakby na
pożegnanie - Anna napisała swój pierwszy wiersz „Nasza mama",
który rzecz jasna, poszedł do szuflady. Sama mówi, że wiersz był
prostą rymowanką, ale powstałą z potrzeby serca, i jak mi się
zdaje, nadal wzbudza wielkie emocje i porusza te najskrytsze struny,
gdy Ania go recytuje. Potem matka zmarła, natomiast przeżyta żałoba
wyzwoliła w Annie nieposkromiony pokład energii życiowej - i
posypały się wiersze - zaczęły się działania lokalne,
spotkania, wyjazdy, zachęcanie innych do współuczestniczenia w
życiu wioski. Wygląda na to, jakby Anna była wulkanem, który
drzemał przez półwiecze, aby teraz ze wzmożoną siłą i w
różnych kierunkach strzelać zgromadzoną przez ten czas energią.
Można by w tym miejscu zacząć mnożyć działania, w których
Anna uczestniczy, ja osobiście poznałam ją podczas Kursu Szkoły
Ludowej dla mieszkańców gminy Słupno i od pierwszego spotkania
rozdzielała wokół swój niepohamowany optymizm i opowiadała o
poezji, o dobroci, o radości życia, o wspólnych działaniach i
konieczności wspierania się. Sama sprowadziła na kurs kilka
uczestniczek - mieszkanek wsi Liszyno. Ona po prostu nie potrafi
ustać w miejscu i chyba najlepiej to obrazuje jeden z jej wierszy z
drugiego tomiku poezji „Zwyczajne życie", który pozwolę sobie
tu zacytować:
nie umiem
przestać
pisać wierszy
myśli
zrywają mnie
z
łóżka
Ania
wielokrotnie powtarza, że otaczający nas świat - piękno
przyrody, drobne wydarzenia dnia codziennego, gesty w relacjach
międzyludzkich są wszystkie przyczynkiem do wyrażania siebie.
Każdy może się uczyć samego siebie poprzez te codzienne
incydenty, inspiracje do naszego rozwoju mogą kryć się w kolorze
kredek, którymi dzieci malują obrazek na zajęciach w świetlicy
wiejskiej. To pokrzepiające.
Zanim pierwsze wiersze Anny poszły do druku powstawały proste rymowanki, wszystkie podobno gdzieś zalegały w szufladach. Potem zaczęło się współuczestnictwo w różnego rodzaju aktywnościach społeczno-kulturalnych, w tym udział w Akademii Kobiet Aktywnych, Czerwcu Aktywnych Społeczności, Dniach Wolontariatu (sama pracuje jako wolontariuszka), w programie „Ratujmy tradycję", Dniach Czytelnictwa, w konsekwencji czego zapisanie się do Płockiego Stowarzyszenia Twórców Kultury. Pisanie poezji i działania społeczne rozwijały się równolegle. Takie specyficzne zjawisko - im więcej i lepiej pisała, tym chętniej i odważniej występowała na forum publicznym. Po tym, jak w Ogólnopolskim Maratonie Poetyckim (organizowanym przez SAP) oraz w Turnieju Jednego Wiersza (zorganizowanym przez Płockie Stowarzyszenie Twórców Kultury) otrzymała trzecie nagrody doszła do wniosku, że najwyższy czas na podzielenie się swoimi pracami z szerszą publiką. I tak udała się do władz lokalnych i słowami: „Trawa jest w pełni zielona - czas ją kosić" przekonała rozmówców do zainteresowania się jej pracami i „zainwestowania" w publikację jej wierszy. I tak Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej i Kultury w Słupnie wydał pierwszy tomik „Gdy kwitnie kalina", potem Stowarzyszenie BORIS wydało drugi, a teraz podobno już jest gotowy i trzeci.
Ostatnio
spotkałam Annę na wiosennym, gminnym festynie „Dni wsi Liszyna",
którego była współorganizatorką. Oczywiście wszędzie jej było
pełno, widać, że jej postawa życiowa aż przyciąga ludzi. Ubrana
w piękny, radosny zielony strój, cały czas uśmiechnięta i chętna
do rozmów, aż przyjemnie popatrzeć!
Toteż patrzę na Annę i ufam, że we mnie też jeszcze tkwią nieodkryte pokłady czy zapasy zdolności i energii, których jak na razie nie odkryłam, ale wszystko, być może przede mną.
Tekst: Monika Deja